Boli mnie głowa. Tak zwyczajnie, zupełnie pospolicie, przeszkadza mi swoją pulsującą naturą. Na dodatek jest tak gorąco, że chyba już roztapiają się tranzystory zarówno w moim komputerze, jak i mózgu. I jakby tego było mało, Kraina Cieni spogląda na mnie tęsknie swoją smutną czernią i szarością, a i inne okoliczności medialnej przyrody o ból głowy przyprawiają w nie mniejszym stopniu.
Bo oto nasza krajanka, pieśniarka Doda znana z bujnego IQ oraz jeszcze bujniejszych kształtów – jakimi nie pogardziłby sam Michelangelo Buonarotti podczas tworzenia swych słynnych dzieł – w jednym z wywiadów zahaczyła oto o tematy biblijne, które dotąd – jakoś tak nieopatrznie – omijała. Teraz jednak naprawiła swój błąd i ze znaną sobie swadą i lekkością wypowiedzi stwierdziła, że:
Jeżeli chodzi o Biblię, to są tam super, zajebiste przykazania, jakieś historie, które budują w dzieciach system wartości, chęć bycia dobrym człowiekiem, natomiast ciężko mi wierzyć w coś, co nie ma przełożenia na rzeczywistość, bo gdzie w tej Biblii są dinozaury? Jest siedem dni stworzenia świata i nie ma dinozaurów. To mi się kłóci.
Znając dotychczasowe jej wypowiedzi można by tę potraktować podobnie, jak i poprzednie – wzruszeniem ramion, a nawet i uśmiechem politowania, bowiem na nic więcej nie zasługują, chociaż postawmy sprawę jasno – co najmniej połowa ośmiolatków podczas rozważań nad Genesis na lekcjach religii zastanawia się, gdzie, do diaska, jest w Biblii T-Rex, ten co to u Spielberga kiedyś był i faceta w kiblu pożarł. Nie jest bowiem tajemnicą, że do wszelkich wypowiedzi Doda podchodzi z niezbyt wielką powagą, i fakt, że według niej Biblię „spisał jakiś napruty winem i palący jakieś zioła” można potraktować jako niewinny wybryk, kto wie, czy nie wypływający z bytności z niejakim Adamem D., figurującym w coraz powszechniejszej świadomości jako Nergal, a zajmującym się zawodowo czynnym bluźnierstwem i rzucaniem szatanami ze sceny, co zresztą czyni – trzeba mu przyznać – w pełni fachowo. Zresztą, pani Dorota do takich wniosków mogła dojść po przeczytaniu chociażby Apokalipsy wg św. Jana – toż to prawdziwy odlot! Tak czy inaczej jednak, sprawa powinna rozejść się po kościach. Mamy jednakże sezon ogórkowy, a jak to w takim okresie bywa, trzeba mediom znaleźć jakiś punkt, wokół którego mogłaby zacząć obracać się cała tabloidowa machina. Jak zawsze czujny strażnik moralności, oddany prawowitej wierze obrońca dziatek przed zakusami sług Belzebuba (tego, co to ma chuch siarczysty, mordę koźlęcą i ogon kosmaty), poświęcający się dla Wyższego Dobra przez wertowanie dyskografii popleczników Rogatego w poszukiwaniu bezeceństw i plugastw wszelakich, Ryszard Nowak, Krzyżowcem zwany, zauważył, że to dobry moment na podpromowanie swojej osoby. Wykazując się brakiem tolerancji tudzież znajomości poczucia ciężkostrawnego nieraz humoru pani D. zawiadomił prokuraturę o popełnieniu przestępstwa, co dowodzi jego heroizmu, wszak już z wymiarem sprawiedliwości miał do czynienia, i miłych wspomnień na pewno zeń nie wyniósł (a batalię sądową przegrał ze wspomnianym już Nergalem). Ciąg dalszy tej kuriozalnej sprawy pewnie nastąpi, bo to Polska. A tutaj się powinno chodzić na msze jeno, a nie na koncerty, gdzie tylko orgie, wyuzdanie i zgorszenie moralne dziatwy panują.
Oto bowiem piosenkarka, tym razem już nie krajowa, a pełną – za przeproszeniem – gębą światowa, o religijnym imieniu Madonna, postanowiła zawitać do kraju na Wisłą. Kto jednak myśli, że owa artystka trudni się szerzeniem Słowa Bożego ze sceny, jest w błędzie – może zresztą zostać zmylonym przez krzyże, które często i gęsto okraszają występy gwiazdy. Może i byłoby to do przełknięcia, ale niestety – trafiła w zły termin, a dokładniej w święto Wniebowzięcia NMP. I oto podniósł się gniew ludu prostego, a pobożnego, bo oto Madonna robi konkurencję Madonnie, a – jak wiadomo z rodzimego podwórka, co zresztą powtarza wciąż Doda – Królowa może być tylko jedna! Oburzone środowiska religijne niemalże wyszły na ulicę, krzycząc, że Madonna (oczywiście ta o nazwisku Ciccone, gwoli ścisłości) profanuje święto, że odciąga ludzi od kościoła, że to spisek, panie, i masońska propaganda. Duchowni w większości zachowali umiar w protestach argumentując, że przecież można iść i do kościoła, i na koncert, ale protestujących to nie przekonało. Piosenkarka wystąpiła, dając podobno (nie byłem, nie widziałem) niezłe widowisko, zapewne znając maksymę „psy szczekają, a karawana jedzie dalej”. Czekam na statystyki, które potwierdzą, o ile zmniejszyła się frekwencja na mszach z powodu jej występu oraz ile dokonano od tego czasu aktów apostazji, co na pewno potwierdzi zasadność protestów.
Jak sami widzicie, jest trochę powodów, by bolała głowa, choć po prawdzie, to chyba już mi przeszło. Czyżby blogowanie było skuteczniejsze niż Apap?
Eee, nie sądzę.
Ha ha Ryszard Nowak – idealny przykład człowieka, który naraża kościół na śmieszność, prezentujący fanatyczność i zacofanie. Pewnie część duchownych ma dosyć ludzi jego pokroju ale nie mogą z tym nic zrobić:) Smutne jest to, że religia, w której zostałem wychowany ulega autodestrukcji. Z wiekiem przestałem chodzić do kościoła bo przeszkadzała mi dwulicowość tej instytucji. Wierzę w Boga itd. bo – jak śpiewa zespół Raz Dwa Trzy – „trudno nie wierzyć w nic”. Ale wierzę po swojemu. Myślę też, że wiara daje ludziom bardzo ważną rzecz jaką są wyrzuty sumienia powstrzymujące ich od złych zachowań. Mi najbliżej mi do Rastafarianów i to nie tylko z powodu marihuany 😉 Oni skupiają się na podstawowych wartościach i radości z życia bez zbędnego pieprzenia i nabijania kasy…
Kościół jako instytucja od dawna z zaskakującą precyzją strzela sobie w stopę różnymi działaniami. Co do Nowaka – widzę tutaj też winę mediów, które chcą publikować słowa takiego ‚yntelygenta’, z jakiego śmieje się nawet środowisko antysekciarskie. Szkoda słów.